Analiza biznesowa pierwszym etapem wdrożenia systemu

Kierownictwo przedsiębiorstwa podejmuje decyzję o wprowadzeniu konkretnych rozwiązań informatycznych mając na uwadze przede wszystkim realizację celów strategicznych, definiowanych na wysokim poziomie ogólności.

Dotyczą one m.in. zwiększenia zysków, albo utrzymania lub powiększenia swoich udziałów w rynku.

Jednakże, analizując niższy poziom celów, wśród osób decydujących o zmianach w firmie bardzo często występuje duża rozbieżność w kwestii tego, co, jak, gdzie, kiedy oraz po co, ma być wprowadzane w firmie. 

Z tej perspektywy, przeprowadzenie analizy procesów biznesowych jest kluczowym elementem całego projektu. W znaczącym stopniu zwiększa ona prawdopodobieństwo sukcesu wdrożenia systemu informatycznego, czyli realizacji zakładanych celów oraz zakończenia projektu w zaplanowanym czasie i budżecie.
Analiza procesów biznesowych powinna być przeprowadzona jako pierwszy etap wdrożenia systemu informatycznego, najlepiej zanim zapadną ostateczne decyzje kontraktowe.
Z analizy wynikają kluczowe wnioski dotyczące celów, zakresu, wyłączeń, budżetu i harmonogramu. Bardzo często wnioski z analizy pozwalają decydentom zobaczyć i zrozumieć wewnętrzne sprzeczności między celami, które stawiają różne działy firmy.

Zdiagnozowanie ich na początku pozwala uniknąć sytuacji konfliktowych, które mogłyby wywołać przestoje, czy przerwy w realizacji projektu, a w najgorszej sytuacji uniemożliwić realizację zakładanych celów. 

Z perspektywy dostawcy rozwiązań informatycznych bardzo ważne jest by analiza procesów została wykonana przez jego konsultantów. W sytuacji gdy firma przygotowująca się do zmian przeprowadza analizę samodzielnie lub z pomocą firmy konsultingowej, powinna przedstawić jej rezultaty dostawcy rozwiązania.

Nie powinna również wzbraniać się, by pewne elementy tej analizy zostały powtórzone, lub przynajmniej przedyskutowane. Wynika to z faktu, że systemy informatyczne są narzędziami, które wpływają na sposób realizacji procesów biznesowych.

Przed rozpoczęciem wdrożenia analiza powinna być przeprowadzona w kontekście zastosowania konkretnych narzędzi.

Podczas prowadzonych analiz procesów biznesowych konsultanci DSR badają również wskaźniki, które pozwalają mierzyć efektywność poszczególnych procesów, czy zadań występujących w przedsiębiorstwie.

Odniesienie się do nich po zakończeniu wdrożenia pozwala zbudować pełny obraz pokazujący faktyczny wpływ systemu na procesy oraz dokonanie oceny, czy i jak system informatyczny pomógł przedsiębiorstwu zrealizować swoje zamierzenia.

Cenne jest więc, by w ciągu roku po zakończeniu wdrożenia przeprowadzić ponowną analizę procesów biznesowych, identyfikując miejsca wymagające optymalizacji lub uzyskując potwierdzenie, że żadne korekty nie są potrzebne.

Źródło: BPC GUIDE – WRZESIEŃ/PAŹDZIERNIK 2016 str. 1

Kaizen nie taki wspaniały, jak go piszą? Japoński system zarządzania produkcją w ogniu krytyki.

Ostatnie skandale z udziałem japońskich producentów rzuciły się cieniem na wywodzącą się z kraju kwitnącej wiśni filozofię zarządzania fabrykami.

Firmy stosujące model Kaizen, do niedawna wyznaczające światowe standardy w produkcji, przyznały się do manipulowania kontrolą jakości. Afera, która skalą przypomina tę z udziałem Volkswagena, stawia pod znakiem zapytania sens implementacji japońskiego modelu, a obecnie wzoruje się na nim większość wiodących, zachodnich producentów.

W listopadzie minionego roku w należącym do Mitsubishi Heavy Industries serwisie internetowym SPECTRA pojawił się artykuł o znamiennym tytule „Wschód spotyka się z Zachodem: Czego zachodni managerowie mogą nauczyć się od swoich japońskich kolegów” (tłum. własne). Autor publikacji, Keith Breene, wynosi w niej pod niebiosa japoński system zarządzania „Kaizen” z założenia polegający na nieustannym doskonaleniu.

Wymaga on od pracowników ciągłego wprowadzania niewielkich zmian, mających na celu redukcję marnotrawstwa i zwiększenie efektywności. Dla firm takich jak Toyota, Nestle czy Canon, Kaizen jest jednym z filarów modelu biznesowego. Amerykański gigant Lockheed Martin wykorzystuje japoński model w zarządzaniu zasobami, by zmniejszyć koszty produkcji, stany magazynowe oraz czas realizacji zamówień i nie jest w tym osamotniony. Firm, które zdecydowały się na implementację modelu Kaizen w swoich fabrykach jest tyle, co piasku na Saharze. Nie sposób również zliczyć fachowych publikacji, które powstały na jego temat.

Eksperci dopatrują się w nim źródeł sukcesu japońskiej gospodarki w latach 1950 – 1990, kiedy eksport tamtejszych dóbr wzrósł o 130 proc. — Japoński styl zarządzania oznacza zdrowy, szybki i transparentny proces podejmowania decyzji, oparty o perspektywiczne spojrzenie, a nie szybki zysk. Skupia się na harmonii pomiędzy pracownikami, klientami i całymi społecznościami — pisze Keith Breene. Jak to wygląda w praktyce? Pracownicy hali produkcyjnej, odpowiedzialni są nie tylko za realizację monotonnych i z góry określonych zadań, lecz również za ciągłe doskonalanie procesów produkcyjnych i rozwiązywanie bieżących problemów. 

W czasach świetności modelu Kaizen tacy pracownicy wiązali się z firmą na całe życie, otrzymując od niej gwarancję dożywotniego zatrudnienia, co przekładało się na poziom ich zaangażowania i siłę więzi z pracodawcą. Japońskie Eldorado skończyło się wraz z pęknięciem bańki gospodarczej. Zmuszeni do redukcji kosztów producenci postanowili szukać oszczędności wśród personelu zakładów produkcyjnych porzucając dotychczasową praktykę dożywotniego wiązania się z pracownikami i obsypywania ich licznymi benefitami na rzecz tańszej obsługi złożonej z tymczasowych zespołów.

Na efekty nie trzeba było długo czekać, jednak co więcej, obrana przez producentów strategia długofalowo okazała się toksyczna dla osławionego modelu Kaizen, który wyzuty z zastępów lojalnych, angażujących się rzemieślników zaczął psuć się od środka. Ostatecznie jego blask przyćmiła seria skandali z udziałem takich firm jak Kobe Steel Ltd., Mitsubishi Materials Corp. czy Subaru Corp. Cieszące się dotychczas nienaganną reputacją japońskie przedsiębiorstwa znalazły się w ogniu krytyki po tym, gdy na światło dzienne wyszły informacje o licznych manipulacjach przy kontroli jakości. 

Geneza upadku

W świetle ostatnich afer artykuł opublikowany w serwisie Mitsubishi Materials Corp., traktujący o wyższości japońskiego modelu zarządzania wydaje się kuriozalny. Europejscy koledzy od managerów z kraju kwitnącej wiśni z pewnością mogą nauczyć się wiele, jednak największa lekcja dopiero przed nimi. Z kryzysu, który potrząsnął tamtejszymi firmami trzeba będzie wyciągnąć wnioski i podjąć kroki prewencyjne.

— Każdy system zarządzania produkcją wymaga dostosowania do zmieniających się realiów i lokalnych uwarunkowań. Problemy japońskich firm są tego najlepszym dowodem. Całkowicie odciąć się od idei leżących u podstaw modelu Kaizen to jak wylać dziecko z kąpielą. Należy raczej zachować to co dobre i adekwatne, reformując resztę — uważa Piotr Rojek z DSR SA, firmy technologiczno-consultingowej, dostarczającej nowoczesne rozwiązania IT dla przemysłu. 

Idąc tym tropem weźmy pod lupę problemy japońskich przedsiębiorstw produkcyjnych, a tych ostatnio jest pod dostatkiem. Firma Nissan Motor Co. przyznała, że niewykwalifikowani pracownicy przeprowadzali ostateczną kontrolę jakości niektórych samochodów. Z opublikowanego niedawno na łamach The Wall Street Journal artykułu wynika, że praktyka przekazywania stażystom identyfikatorów certyfikowanych inspektorów i fałszowania w ten sposób audytów może sięgać nawet lat 90.

Piątemu największemu na świecie producentowi samochodów za machlojki podczas kontroli przyszło słono zapłacić. Firma wycofała z użytku 1,2 mln pojazdów na terenie Japonii, czyli prawie wszystkie, które wypuściła na rynek w ciągu trzech lat. Swoje za uszami ma również Mitsubishi Motors Corp., która przyznała się do ukrywania informacji o wadliwych pojazdach i fałszowania danych dot. faktycznego zużycia paliwa.

Z kolei jej siostrzana spółka, Mitsubishi Materials, miała poprawiać wyniki testów niektórych produktów. Proceder rozciąga się na ostatnie 15 lat działalności i stanowi plamę na honorze organizacji, której nie zmyją działania PR-owe lub wewnętrzne reformy. Jedynie czas może sprawić, że wypłowieje i przestanie kuć w oczy. Jeśli wierzyć oficjalnemu raportowi, przyczyną zaistniałej sytuacji miały być problemy pracowników ze spełnianiem oficjalnych wyśrubowanych wytycznych dla samochodowych systemów elektrycznych. – Zadanie stało się niewykonalne i wiele produktów tych wymogów nie spełniło, co mogło skłonić pracowników do podejmowania niewłaściwych działań – podaje dokument. Na japońskiej ścianie wstydu w zaszczytnym gronie znalazła się również Takata Corp., która w minionym roku ogłosiła bankructwo. Do jej upadku doprowadziło wypuszczenie na rynek amerykański 50 mln poduszek powietrznych z ukrytym defektem. To nie koniec dramatu z Kaizen w roli głównej. Niechlubnie w historii zapisała się także Kobe Steel.

Firma z okolic Osaki przyznała się do fałszowania certyfikatów jakości dla setek tysięcy produktów wytwarzanych dla ponad 500 klientów. Autorzy raportu wewnętrznego wskazują, że do rozwoju patologii przyczynić się mogły nadmiar pracy zrzuconej na barki osób harujących przy linii produkcyjnej oraz niewystarczający przepływ informacji pomiędzy zarządem a halą produkcyjną. Takashi Ueda, zatrudniony u podwykonawcy Kobe Steel, rzucił światło na to, co działa się za zamkniętymi drzwiami fabryki. Ueda zeznał, że w okresach intensywnej pracy i wzmożonej presji, pracownicy ignorowali ostrzeżenia o niespełniających standardów produktach. Z inne relacji wynika, że osoby zamieszane w fałszowanie danych czuły się bez wyjścia, ponieważ musiały utrzymać tempo produkcji.

Co ciekawe, klienci z pilnymi zamówieniami często akceptowali produkty, które nie spełniały wszystkich wymogów. W większości przypadków zarząd, który z założenia nie miesza się w problemy z jakimi boryka się hala produkcyjna, twierdzi, że nie miał pojęcia o amoralnych praktykach jej pracowników.

Jak to możliwe, że w firmach, które powinny być koroną na głowie systemu Kaizen, jego chlubą i chwałą, doszło do takich patologii?

Zdaniem Miłosza Wonorskiego, konsultant z Kaizen Institute Poland, nawet największe tuzy japońskiego przemysłu mogą mieć problemy z interpretacją rodzimego systemu zarządzania.

— Pracując od wielu lat z filozofią ciągłego doskonalenia, nie spotkałem się jeszcze z przypadkiem, który mówił „fałszujmy wyniki” albo „dowieźmy je za wszelką cenę”.  Niemniej, seria głośnych skandali pokazuje, jak można podświadomie porzucić Kaizen i pogrążyć organizację. Mamy klienta, nie mamy ludzi, a musimy produkować. Efekt: reklamacje i utrata zaufania. Ile w tym schemacie było działań ściśle związanych z ciągłym doskonaleniem? Na moje oko niewiele. Był tylko cel, którego osiągnięcie stało się kluczowe. Pominięto najważniejsze kroki w projektowaniu strategii — uważa Wonorski.

Kaizen wiecznie żywy?

Filozofia Kaizen bez dwóch zdań odegrała znaczącą rolę w rozwoju powojennego przemysłu w osłabionej konfliktem Japonii. Wieczny rozwój i doskonalenie procesów produkcyjnych, które leżą u podstaw popularnego modelu zarządzania produkcją wciąż pozostają aktualne, jednak wraz z nastaniem czwartej rewolucji przemysłowej środek ciężkości musi ulec zmianie.

Takiego zdania jest przynajmniej Piotr Rojek z DSR. Ekspert zwraca uwagę, że rola człowieka we współczesnym przemyśle wciąż jest ogromna, jednak stopniowo ulegać będzie marginalizacji.

— W czasach powojennych na pracownikach fabryk spoczywała spora presja. Firmy inwestowały w ludzi, którzy stanowili ich najwyższą wartość. Wraz z postępem automatyzacji i cyfryzacji fabryk coraz większą rolę odgrywają maszyny. W dobie Przemysłu 4.0. mamy już przykłady fabryk, w których rola człowieka została ograniczona wyłącznie do kontroli procesów. Dzisiaj możliwe jest stworzenie tak zaawansowanego ekosystemu bazującego na technologii, że daje on pełną przejrzystość na temat wszystkich procesów zachodzących w przedsiębiorstwie produkcyjnym. To pozwala na wyeliminowanie strat i wszelkich nadużyć. Niemniej, trzeba na nowo zdefiniować rolę człowieka w procesach produkcyjnych, wdrażając jednocześnie rozwiązania technologiczne, które umożliwią kontrolę jego pracy. To Jedno z największych wyzwań, jakie stoją przed współczesnymi producentami — uważa Rojek.

Jego zdaniem udoskonalanie produkcji i generowanie oszczędności odbywa się dziś przede wszystkim za sprawą takich technologii jak przemysłowy internet rzeczy, MES, SFC, zaawansowane systemy do analityki danych czy ERP obejmujące coraz więcej obszarów działania przedsiębiorstwa. 

Przemysł 4.0 stawia przed wszystkimi nowe wyzwania. Zmiana definicji roli pracowników szeregowych dzieje się na naszych oczach.

— Jesteśmy świadkami tworzenia się nowej historii opartej na nowoczesnych technologiach oraz niekoniecznie powolnemu odsunięcia pracowników linii z fizycznych na nadzorujących, bo tym niedługo będę się zajmować. Ich rola się nie zmniejsza, lecz zmienia. Może kiedyś będą maszyny lub systemy które wyeliminują całkowicie człowieka z pracy fizycznej, ale zawsze będzie ktoś, kto będzie je w jakiś sposób będzie je kontrolował. Tu pojawia się możliwość ciągłego doskonalenia — przekonuje Wonorski i dodaje, że celem każdego inteligentnego systemu zbierania oraz analizy danych jest doprowadzenie do usprawnienia procesów. — To również jest Kaizen, jednak nie ten tradycyjny, Japoński, ale Kaizen 4.0 — kwituje ekspert.
Rychłego kresu japońskiej filozofii zarządzania nie wieszczy również Łukasz Dekier, partner w ASD Consulting, firmie doradztwa strategicznego i operacyjnego w obrębie produkcji. Jego zdaniem twierdzenie, jakoby afery w tamtejszych firmach były związane z jej upadkiem, wydają się być przesadzone. —

Problemem nie jest system, ale odejście od niego w pogoni za zaspokajaniem finansowych wymagań inwestorów.

Wydaje się, że Kaizen jest nadal najlepszym sposobem zarządzania produkcją, a firmy które nie są mu wierne prędzej czy później narażone będę na straty finansowe i wizerunkowe związane z wybuchem kolejnych afery — przekonuje Dekier.

Ciągłe doskonalenie w procesie wytwarzania oprogramowania systemu EDOCS.

Skuteczne zarządzanie przedsiębiorstwem powinno zapewnić przede wszystkim zysk, jednak nie mniej ważne jest dostarczenie wysokiej jakości usług lub produktów, spełniających wymagania Klienta. By efektywnie realizować procesy produkcyjne, muszą one zostać właściwe zaprojektowane, stale rozwijane i ciągle udoskonalane.

Prawidłowe wsparcie ze strony systemów informatycznych dostarczających wiarygodne dane w czasie rzeczywistym, są fundamentem do podejmowania działań. Dane pozyskiwane automatycznie, bezpośrednio z procesów sprzyjają szybkiemu reagowaniu na pojawiające się odchylenia oraz wspierają koncepcję ciągłego doskonalenia czyli Kaizen. Przykładem systemu realizującego automatyczne pozyskiwanie danych oraz wspierającego realizację koncepcji Kaizen, jest system EDOCS firmy Żbik.

W ścisłym tłumaczeniu Kaizen oznacza „Dobrą zmianę”, jednak nie ogranicza się tylko do produkcji wyrobów spełniających wymagania Klientów, jest to swego rodzaju styl życia oparty na niekończących się: ulepszaniu, ciągłym zaangażowaniu i chęci nieustanego podwyższania jakości wytwarzanych produktów. Kaizen posiada szerokie zastosowanie, również do wytwarzania i rozwijania oprogramowania. Stałe rozwijanie produktu poprzez otrzymywanie odpowiedzi i sugestii od Klientów, jest przykładem ciągłego doskonalenia i dostosowywania do zmieniających się wymagań. Cykliczne spotkania projektowe, prezentacja wytworzonych fragmentów programu i bieżące monitorowanie, czy dany produkt spełnia założenia, to podstawa wytwarzania systemu EDOCS. Postępowanie w myśl zasady, że problemy stwarzają możliwości, skupia się na poszukiwaniu nowych, lepszych rozwiązań pozyskiwania danych, bieżące ulepszanie aktualnych i rozwijanie nowych funkcjonalności systemu EDOCS. 5 razy „dlaczego” (5Why) pozwala to na dotarcie do przyczyny źródłowej problemu. Sprawdzenie, co jest przyczyną problemu, daje często proste i skuteczne rozwiązanie, które nie powinno być skomplikowane, a dodatkowo kosztowne. Wśród zalet rozwiązania powinny znaleźć się prostota, łatwość wdrożenia i minimalne koszty. Kaizen wspiera rozwój poprzez usuwanie wszelkich przeszkód i postępowanie małymi krokami. Umożliwia to bieżące monitorowanie sytuacji i stałą eliminację błędów i pomyłek. Rozwijanie systemu EDOCS o nowe funkcjonalności i podnoszenie jakości danych gromadzonych z zasobów produkcyjnych w przyszłości poskutkuje wiarygodnością wyznaczonych wskaźników i statystyk, dlatego już na poziome rozwijania systemu należy zadbać o rozwiązania możliwe i pewne do wdrożenia. Świat się zmienia, wymagania stale się zmieniają, w związku z tym produkty też należy także dostosowywać do nowych wymagań oraz zapewnić obsługę kolejnych potrzeb, największymi atutami są tutaj kreatywność, determinacja i spryt. Proste i sprawne rozwiązania są skuteczne, a ciągle ulepszanie nie ma końca.

Zmiana sposobu postępowania ukierunkowana na ciągłe doskonalenie i wykonywanie zadań małymi krokami zapewnia potrzebny bufor bezpieczeństwa oraz ochrania przez dużymi porażkami. W przypadku wytwarzania oprogramowania jest to szczególnie istotne, by system spełniał założenia Klienta i realizował wskazane funkcje. Wymaga to pełnego zaangażowania przy jego wytwarzaniu i ulepszaniu, ciągłego poszukiwania możliwości rozwoju oraz pomysłów. Kaizen zapewnia wsparcie podczas prac nad systemem EDOCS angażując pracowników oraz zapewniając systematyczność w działaniu.

 

 

„A mówiłem, żebyśmy zostawili po staremu…” – czyli jak zinformatyzować, a nie informatyzować.

Informatyzacja, digitalizacja, cyfryzacja to słowa odmieniane obecnie w przedsiębiorstwach przez wszystkie przypadki. Wszyscy potrzebują, wszyscy chcą, wszyscy deklarują gotowość, wszyscy się boją. A boją się przede wszystkim dlatego, że statystyki nie zachęcają.

W zależności od wybranego zakresu wdrożenia i obszarów biznesowych, wskaźniki sukcesu wdrożeń systemów informatycznych rzadko przekraczają 50%. Oczywiście klienci najchętniej obarczają za to winą nierzetelnych dostawców (a takich również nie brakuje). Ja uważam, że przyczyny zazwyczaj leżą w działaniach podejmowanych jeszcze przed wyborem dostawcy, a dokładniej podczas przygotowywania się do projektu. Poniżej postaram się wskazać kilka obszarów zagrożeń, których unikanie znacząco zwiększa szansę na poprawienie wskaźników sukcesu.

Mierz siły na zamiary, czyli pułapka podstaw

Początki zawsze są entuzjastyczne. Zastanawiając się nad zmianą rozwiązania informatycznego w firmie, często od razu myślimy o efektach i w łatwy sposób potrafimy je zwizualizować. Wykorzystując system sprzed 10 lat, który utrzymywany jest na serwerze tylko trochę wydajniejszym od współczesnych smartfonów (a cała konfiguracja funkcjonuje jeszcze głównie dzięki niezwykłej sile woli naszego informatyka), przystępujemy do projektowania rozwiązania informatycznego, którego nie powstydziłby się Amazon w 2035 roku. To oczywiście przejaskrawienie, ale w moim odczuciu dość wiernie oddające nagminnie występującą sytuację – chcemy wprowadzać rozwiązania, na które nie jesteśmy gotowi. Wbrew pozorom finanse są tu najmniejszym problemem, bo o ich pozyskanie w dzisiejszych czasach wcale nie jest aż tak trudno. Dlatego zanim przystąpisz do informatyzacji jakiegokolwiek procesu biznesowego, zadaj sobie kilka pytań:

  • Czy wiem jak ten proces powinien przebiegać?
  • Czy wiem jak faktycznie przebiega?
  • Jakie dane z tego procesu gromadzę?
  • Gdzie i w jakiej formie je ewidencjonuję?
  • Co mierzę w tym procesie?
  • Jakie dane są potrzebne do podjęcia decyzji w tym procesie?

Dopiero pozyskanie tej wiedzy pozwoli Ci określić, w jakim stopniu Twoja organizacja jest gotowa do digitalizacji danego obszaru i w jakim stopniu będzie możliwe zautomatyzowanie go.

Co łysemu po grzebieniu, czyli pułapka celu

Posiadasz odpowiednią wiedzę potrzebną do rozpoczęcia projektu? Świetnie! Pora odpowiedzieć sobie na najważniejsze pytanie, które pojawia się w każdym projekcie informatycznym (bez wyjątku) – po co właściwie go realizujemy? Niezmiennie zadziwia mnie, jak rzadko udaje się uzyskać jakąkolwiek odpowiedź na to pytanie, i to zarówno ze strony klientów, jak i dostawców, wykraczającą poza stwierdzenie, że „celem projektu jest wdrożenie systemu”. Jeśli chcesz odnieść sukces – zdefiniuj czym on jest i upewnij się, że wszyscy uczestnicy projektu rozumieją go w ten sam sposób. Firma, która wdraża dany system i realizuje projekt, powinna skupić się na tym, aby przedsiębiorstwo działało lepiej, szybciej, taniej i dostarczało większą wartość swoim klientom. Samo odfajkowanie wdrożenia kolejnego systemu informatycznego to za mało.

Przerost formy nad treścią, czyli pułapka zakresu

Pułapka zakresu wynika głównie z braku określonego celu wdrożenia, czyli z punktu poprzedniego. Jeśli już wiesz co chcesz osiągnąć, projektując zakres wdrożenia – skupiaj się na punktach, które to umożliwiają. Przy każdej nowododawanej, niejednokrotnie bardzo pracochłonnej funkcjonalności, sprawdź, czy rzeczywiście przybliża Cię ona do celu. Zadawaj sobie pytania także w trakcie wdrożenia:

  • ile zarobisz na dodatkowej funkcjonalności?
  • ile będzie kosztować jej wdrożenie?

Funkcjonalności, dla których nie znajdziesz uzasadnienia – wykreślaj bez litości. A jeśli sam wykreślasz – pilnuj też tego u innych.

Pańskie oko konia tuczy, czyli pułapka kontroli

Ludzie mają naturalną tendencję do ułatwiania sobie życia. Wielokrotnie spotykałem się z rozszerzaniem zakresu projektu przez pracowników, którzy chcieli zautomatyzować pewne żmudnie wykonywane czynności (np. przygotowanie specyficznego raportu). Po zgłębieniu tematu okazywało się, że wymagany jest on raz w roku, a łączna pracochłonność ręcznego przygotowania go to kilkanaście godzin roboczych. Czy na pewno warto na jego automatyzację wydawać nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych?

Przyzwyczajenie drugą naturą człowieka, czyli pułapka rutyny

Ostatni aspekt utrudniający wdrożenie i określenie celów to rutyna. Ludzie boją się nowych rozwiązań, dlatego nie tylko sami ich nie poszukują aktywnie, ale także często krytykują pomysły i chęci innych osób. A przecież nie chcesz wprowadzać nowych rozwiązań po to, aby działać według starych przyzwyczajeń. Ważne jest zatem, aby na każdym kroku edukować pracowników – pokazywać, że zmiana wcale nie musi oznaczać czegoś złego.

Co dwie głowy to nie jedna, czyli pułapka samodzielności

Jak to wszystko osiągnąć? Najprościej wybierając odpowiedniego partnera biznesowego. Odpowiedniego, czyli takiego, który będzie z Tobą konstruktywnie rozmawiał o tym, co chcesz uzyskać, a nie jedynie bezrefleksyjnie przyjmował zamówienia na realizację Twoich pomysłów. Jeśli Twój partner zamyka się w biurze i po kilku miesiącach oddaje gotowy projekt wdrożeniowy tzn., że nie wykonał podstawowego zadania – nie poznał Twojej organizacji, nie poznał Twoich celów, nie wie czego oczekujesz od systemu. Bez współpracy obu stron, opartej na licznych analizach, warsztatach, konsultacjach, zostaniesz z kolejnym mało użytecznym narzędziem zamiast fundamentu, na którym możesz dalej rozwijać swój biznes.